Chcę zaprosić wszystkich serdecznie na moje nowe opowiadanie! Nie myślcie, że porzucam Martwych, co to to nie! Po prostu historia Benjamina Mortona chodzi za mną tak długo. Po prostu musiałam w końcu ją opisać.
"Ludzkość! Jakaż ona szlachetna! Jakże chętna do poświęcenia... kogoś innego!"
czwartek, 30 lipca 2015
niedziela, 5 lipca 2015
01. All Fall Down
Sierpniowa
noc, jak sama nazwa wskazuje, była
wyjątkowo ciepła
i duszna. Wydawało mi
się, że
zbiera się na porządną
burzę, co zwiastowały
również kłębiące
się nad domem Kiera
ciemne chmury. Odetchnąłem
głęboko, licząc
na znikomą ilość
ziemnego powietrza w nozdrzach, ale i ono zdawało
się być
tej samej temperatury co tańczący
dookoła ludzie. Na
idealnie wymalowanych twarzach skraplał
się pot, a pozbawione
koszulek ciała lepiły
się od gorąca.
Zastanawiałem się,
czy wszyscy zebrani nie postradali przypadkiem zmysłów.
Może Kier dolał
coś do napoju, kiedy
wyszedłem do toalety?
Nigdy
nie należałem
do popularnych ani znanych nastolatków w Bonville. Uchodziłem
za dziwaka i „klasowego klauna”, ale co mogło
się poradzić,
kiedy wszystkie upokorzenia mają
cię na szybkim
wybieraniu? To dlatego nie miałem
dziewczyny ani wielu kumpli, choć
tak naprawdę wystarczał
mi Kier Boyce. On był z
kolei lubiany i często
nagabywany, by usiadł z
kimś w stołówce,
przy stoliku.
Zapytacie
pewnie, jak to się stało,
że ktoś
taki wybrał sobie na
przyjaciela takiego błazna
jak ja? Odpowiedź brzmi: nie mam pojęcia, chociaż
podejrzewałem, że
maczała w tym palce moja
mama. Po przeprowadzce z Nowego Jorku, gdzie mieszkałem
z tatą, musiałem
wprowadzić się
do mamy. Rodzice byli rozwiedzeni, kiedy się
urodziłem i z jakiegoś
powodu stwierdzili, że to
tata powinien się mną
zająć. Szczerze mówiąc,
pochwalałem tę
decyzję. Był
naprawdę wielkodusznym
człowiekiem. W każdym
razie do czasu aż zginął
w wypadku, kiedy miałem
osiem lat. Zmarł w moje
urodziny; spieszył się
do domu po całym dniu
pracy w elektrowni.
Od
pierwszego dnia w szkole Kier zaczął
przychodzić do mnie po
lekcjach i pomagać w
kontaktach ze szkolnymi, ośmioletnimi
twardzielami. Wciąż
pamiętałem,
ile razy przychodziliśmy
do domu poobijani, bo nie chciałem
oddać ostatniej kanapki
jakiemuś dzieciakowi.
Może to zabrzmi
komicznie, ale wydawało
mi się, że
to mama Kiera kazała mu
przypilnować syna jej
najlepszej przyjaciółki.
Zapewne gdzieś po drodze
naprawdę staliśmy
się przyjaciółmi,
choć tak bardzo się
różniliśmy.
Koniec
końców byłem
naprawdę zadowolony z
tego, jak potoczyły się
nasze losy. Wymyśliliśmy
nawet, byśmy byli dwoma
muszkieterami, ponieważ –
jak dla nas – trzeci był
zbędny. Ostatecznie
ośmioletni twardziele
przestali być problemem,
a do wyjadania ostatnich kęsów
przez Kiera dało się
przywyknąć. Naprawdę
nie uważałem,
żeby było
nam jakoś strasznie źle.
Myślałem
o naszej wspólnej przeszłości,
jak zwykle, podpierając
ściany, toteż
znalezienie mnie okazało
się nie tak wielkim
wyzwaniem, jak Kier myślał,
a w każdym razie na to
wskazywała jego mina, gdy
nagle wyłonił
się z tłumu.
Pomachałem
mu żwawo.
— Znowu
przy ścianie? — zapytał
z udawanym rozczarowaniem, a potem pokręcił
głową
z dezaprobatą. — Naprawdę niczego cię
nie nauczyłem?
— Oprócz
tego, jak być kompletnym
kretynem, to nie, nie przypominam sobie.
Kier
obdarzył mnie szerokim
uśmiechem, po czym
odwrócił wzrok w stronę
tańczących.
Mimowolnie przyjrzałem mu
się uważniej.
Miał
ciemnobrązowe, niemal
czarne oczy i równie ciemne włosy
z grzywką wywijającą
się falą
nawet podczas deszczu, co zapoczątkowało
przezywanie go Loczkiem. Nos, przekrzywiony w jednym miejscu, wciąż
pamiętał
wręcz legendarną
walkę z Grubasem
Drake'iem, w której towarzyszyłem
Kierowi do chwili, gdy nasz dawny arcywróg nie złamał
mi ręki. Kiedy się
na niego patrzyło,
pierwsze, co rzucało się
w oczy, to niemal szlachetne rysy, mogące
z dumą reprezentować
rodzinę królewską.
Podejrzewałem, że
wszystkie te cechy, razem połączone, zmieniały nawet te
najgorliwsze uczennice Bonville w zagorzałe
fanki Kiera, które potem wzdychały,
szeptały i podśmiewały
się za każdym
razem, gdy mijały go na
korytarzu.
— Co,
podobam ci się? — Kier
parsknął śmiechem,
a ja po chwili mierzenia w niego błyskawicami
z oczu, w końcu mu
zawtórowałem.
— Myślałeś,
że przyjaźnię
się z tobą
ze względu na
wielkoduszny charakter?
— Miałem
taką nadzieję,
Dan, ale dobrze, że
wyprowadziłeś
mnie z błędu. — Zamyślił
się na chwilę,
po czym spojrzał na
mnie, zaciekawiony jak i zawstydzony. — Umówiłem
się z Leah.
Wybałuszyłem
na niego oczy.
— Że
co? Przecież już
od kilku dobrych lat próbujesz ją
gdzieś zaprosić,
a ona odmawiała,
odmawiała i odmawiała...
— Dziękuję,
że tak ładnie
to ująłeś.
— A
proszę. - Wyszczerzyłem
się łobuzersko
i poklepałem go z
uznaniem po ramieniu. - Chodziło
mi o to, że przez całe
życie cię
spławiała...
— To
już wiemy.
— No
daj mi dokończyć! — wykrzyknąłem
rozbawiony. Tym razem czekałem
tak długo, aż
Kier nie pokiwa głową
w geście zgody. — Dlaczego zmieniła
zdanie?
— Nie
wiem — odpowiedział
najszczerszym głosem,
jaki u niego słyszałem.
Używał
go tylko wtedy, kiedy myślał
o Leah. To zmartwiło
mnie jeszcze bardziej.
— Jesteś
pewny, że to nie jedna z
jej gierek? — chciałem
się upewnić.
Widzicie,
Leah Mayes była
najpopularniejszą i
najbardziej gorącą
(według większości,
nie, żeby coś)
dziewczyną w Bonville,
tyle że nie należała
do najmilszych. Większość
dziewczyn w szkole uchodziła
jej z drogi, w obiawie przed dręczeniem
i dziecinnymi gierkami, w które wciągała
wrogów. Tak naprawdę nie
wiedziałem, co Kier w
niej widzi, jednak byłem
jego przyjacielem, a to oznaczało
pełne, stuprocentowe
wsparcie nawet wtedy, gdy dokonuje najgorszej dezycji w swoim życiu.
A ta właśnie
na taką wyglądała.
—Nie,
na pewno nie. Nie zrobiłaby
mi czegoś takiego.
Pokiwałem
głową.
Nie byłem tak zaślepiony
jak Kier, co automatycznie czyniło
mnie o dużo
obiektywniejszym. Moim zdaniem Leah szykowała
coś wielkiego.
—Pewnie
masz rację.
Nagle
uśmiechnął
się tajemniczo, a potem,
zanim się obejrzałem,
ciągnął
mnie już przez tłum
tańczących
nastolatków. Jeśli
myślałem,
że powietrze przy ścianie
było suche i pozbawione
tlenu, to te tutaj nie nadawało
się nawet do oddychania.
Z każdym wdechem czułem
tylko pot wdzierający mi
się do nozdrzy, co
uznałem za naprawdę
obrzydliwe doświadczenie.
Nie sądziłem,
że pojawię
się w niedalekiej
przyszłości
na jakiejś imprezie w
środku lata.
— Gdzie
mnie ciągniesz?! — starałem się
przekrzyczeć głośne
dudnienie basów, jednak Kier przepychał
się, niewzruszony, przez
morze splecionych ze sobą
ciał. Raz nawet udało
mi się oberwać
prosto w głowę,
czego nie omieszkałem
skwitować głośnym
jęknięciem.
W
końcu ludzie tańczyli
coraz bardziej od siebie oddaleni, co przyjąłem
z wielką ulgą.
Ponadto parzące moją
skórę ciepło
szalejących na parkiecie
ciał nareszcie przestało
do mnie przylegać niczym
najgrubszy koc w upalny dzień.
Już
chciałem zacząć
narzekać, lecz wtedy
dostrzegłem wyłaniającą
się zza ramienia Kiera
Leah. Musiałem przyznać,
że wyglądała
naprawdę zjawiskowo. W
krótkiej sukience ze złotych
cekinów bez ramiączek i
na koturnach, na których (tak a propos) z pewnością
prędzej bym się
zabił, niż
zrobił choć
jeden krok, rozmawiała z
Penny McGrath, najlepszą
przyjaciółką.
Jak dla mnie była więcej
popychadłem na wysyłki
niżeli koleżanką,
ale nie mnie było to
oceniać.
Leah
była klasą
samą w sobie, a
przynajmniej właśnie
tak sądził
Kier. Stał odwrócony
plecami, a mimo to wiedziałem,
jak chłonie kasztanowe
włosy upięte
w koński ogon, delikatne
rysy twarzy i wydatne wargi pomalowane czerwoną
szminką.
Podeszliśmy
bliżej; ja – niepewny i
powściągliwy
i Kier – otumaniony i (chyba pierwszy raz w życiu)
zawstydzony.
— A
wy co tu robicie? - niedowierzała
Penny, patrząc głównie
na mnie. Właściwie
odpowiedniejszym określeniem
byłoby: mierzyła
mnie wzrokiem od zniszczonych już
trampek po koszulkę z
napisem „TIME OF DYING”.
Zapewne
odparowałbym coś
na temat jej skołtunionych
czarnych włosów lub zbyt
ciemnej karnacji, jednak wtedy Leah uderzyła
Penny łokciem w żebra
i uśmiechnęła
się do nas OBU, zerkając
na nią w ten sposób,
jakby chciała powiedzieć:
„Przestań, nie taki był
plan”.
Zmarszczyłem
z obawą brwi i spojrzałem
znacząco na Kiera, jednak
ten wcale nie zwracał na
mnie uwagi. Po prostu pięknie!
Utknąłem z niemal
nieprzytomnym facetem, jadowitą
żmiją
i jej gorylem.
— Jak
się bawisz, Kier? - Leah
mrugnęła zachęcająco
do Kiera i podeszła o
krok bliżej. Widziałem,
jak wszystkie mięśnie
na jego plecach się
napinają. - Muszę
przyznać, że
zabawa przednia. A pomyśleć,
że będzie
jeszcze lepiej!
— Że
co? - zdziwiłem się.
Usłyszeć
coś takiego z ust Leah
to jak czerwona flaga przed sztormem. I to takim porządnym,
który pochłania z kilka
osób i ciągnie w dół,
nie wypuszczając do
samego końca. - O czym
ty mówisz?
Penny
obrzuciła mnie
pogardliwym spojrzeniem.
— Sam
zobaczysz.
— O
czym mówisz, Leah? — Odezwał
się! Naprawdę
się odezwał!
Leah
zamrugała kilkakrotnie i
nic nierozumiejącym
wzrokiem popatrzyła na
niego z niedowierzaniem. Miałem
ochotę zdzielić
ją w twarz, jednak
powstrzymywała mnie tylko
myśl, że
znaczyła coś
dla Kiera.
— Oj,
no nic poważnego. Taka
tam nasza mała rozrywka — odpowiedziała
niewinnie i prześlizgnęła
się tuż
obok mnie, by chwycić
Kiera za rękę.
No,
pięknie – teraz wybaczy
jej wszystko.
— No...
no, dobra.
— Że
co, Kier? Naprawdę?
— Możesz
przestać tak ględzić? — naskoczyła na mnie
Penny. — Psujesz wszystkim zabawę.
Czułem,
jak, ogarnięty gniewem,
zaciskam dłonie w pięści
i gotuję się
do uderzenia. Zamknąłem
oczy, chcąc pozbyć
się wściekłości,
lecz wtedy moją głowę
wypełniły
obrazy tak niedorzeczne, że
samoistnie zacząłem się
śmiać.
Otworzywszy
oczy, zauważyłem,
że i Leah, i Penny
przyglądają
mi się jak komuś
z trądem. Przez chwilę
miałem nadzieję, iż
uda mi się je zarazić.
— Pozwolisz
im na to? — spytałem
Kiera, całkowicie
ignorując obie
dziewczyny. Chyba poczuły
się tym niebywale
dotknięte, ponieważ
Leah zacieśniła
uścisk na ręce
Boyce'a, a Penny wyglądała
niczym wściekły
pies. W tym wypadku nawet nie dostrzegłem
zmian.
— Przecież
nie robią nic złego — odpowiedział
nieśmiało
Kier. Owszem, to zaledwie kilka słów,
jednak dla mnie równie dobrze mogły
być nożami
wymierzonymi prosto w plecy.
I
tyle by było,
jeśli
chodzi o dwóch muszkieterów,
przeszło mi przez myśl.
Nie
chciałem przebywać
z Leah i Penny w jednym pomieszczeniu. Czułem
się jak podczas ataku
klaustrofobii, tyle że
tym razem miałem udusić
się przez serce
przygniecione zdradą
najbliższego przyjaciela.
Skończyło
się na tym, że
po prostu odszedłem.
Wiedziałem, że
Kier śledzi mnie wzrokiem
do chwili, gdy zniknąłem
w korytarzu. Może nawet
próbował ze mną
pobiec, jednak Leah zdołała
go przekonać o
nieistotności całego
zdarzenia. Pewnie zbagatelizowała
całą sprawę.
Cóż,
jak dla mnie nie było nic
do bagatelizowania. Zdradził
mnie, wybrał dwie
napuszone dziewczyny zamiast przyjaciela, którego zna niemal całe
życie, ale co tam. To
przecież tylko
kilkanaście lat,
nieprawdaż?
Nie
wiedzieć czemu, poczułem
silny ucisk wewnątrz
czaszki. Zaraz potem obraz jął
się rozmywać,
a ja nie mogłem już
ustać na własnych
nogach. Usiadłem ciężko
na schodach prowadzących
na górne piętro i
zacząłem płakać.
Łzy wydawały
się wyrzucać
całą frustrację
i gorycz, lecz było ich
za mało, by załagodzić
ból. Cały czas
przecierałem oczy, robiąc
to coraz mocniej i mocniej. W pewnym momencie zadawanie sobie bólu
przyniosło swoiste
ukojenie. Coś, co mogłem
obarczyć winą;
coś, co potrafiłem
kontrolować.
— Wszystko
w porządku?
Odwróciłem
się ku wyższym
stopniom i zmrużyłem
oczy, nadal nie widząc
zbyt dobrze. Stała przede
mną szczupła
blondynka z kręconymi
włosami. Wyglądała
równie źle jak zapewne i
jak, bo zielone oczy miała
tak samo zapuchnięte od
płaczu. Dopiero po chwili
dostrzegłem ciekawy
wisiorek, sięgający
pępka, z milionem
przywieszonych rzeczy, wśród
których odnalazłem
otwarcie od puszki, kolczyk z różyczką
i maleńkiego smoka z
drewna.
— Chyba
tak, chociaż mógłbym
spytać o to samo.
Nieznajoma
zaśmiała
się, a potem przysiadła,
jakbyśmy znali się
całe życie.
— To
nic takiego. — Machnęła
ręką,
jakby wokół krążyła
jakaś nieznośna
mucha, a ona starała się
ją odpędzić. — Kilka okropnych dziewczyn, normalka.
— Uwierz
mi – znam ten typ.
— Domyślam
się — stwierdziła,
wskazując na moje wciąż
zaszklone oczy.
—Co? — Dotknąwszy pieczącej
skóry, zdałem sobie
sprawę, jak okropnie
musiałem wyglądać. — Och to? To...
— Nic? — dokończyła
za mnie i zaczęła się
śmiać.
W tym, jak to robiła,
nie doszukałem się
niczego złośliwego.
Wydawało mi się,
że właśnie
tak radziła sobie ze
stresem. Śmiejąc
się, a potem płacząc,
i znów się śmiejąc.
— Może
masz rację.
— Ja
zawsze mam rację. Jestem
Hayley Hibbert. - Wyciągnęła
ku mnie rękę
i uniosła brwi,
czekając.
— Daniel
Abbey, dla przyjaciół
Dan.
— Więc
pozwolę sobie mówić
Dan, dobrze... - ucięła,
kiedy mimo buczenia basów, usłyszała
odgłos przychodzącej
wiadomości. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, gdyby to tylko mój telefon wydał
z siebie chodzącą
po głowie melodię,
jednak to cały dom
zawibrował dokuczliwym
odgłosem.
Spojrzałem
na Hayley. Do oczu znów naleciały
jej łzy, a usta zacisnęła
w wąską
linię. Nie rozumiałem,
co się dzieje.
— O
co chodzi, Hayley?
— Nie
otwieraj tej wiadomości — niemal błagała,
wstając pośpiesznie
na równe nogi i kierując
się ku wyjściu. — Nie otwieraj, dobrze?
Pokiwałem
tylko głową,
a potem pobiegłem prosto
za nią. Tuż
przy drzwiach dogonił
mnie Kier. W jego ciemnych oczach widniał
wstyd.
I
dobrze mu tak,
chodziło mi po głowie.
— Dan,
naprawdę przepraszam...
— Nie
przeszkadzaj mi teraz, dobra? — warknąłem,
wychodząc na werandę. — Twoja dziewczyna zdążyła
już coś
namieszać.
Kier
wpatrywał się
we mnie, osłupiały.
Po chwili pokręcił
jednak głową
i ruszył za mną.
Niestety, dobiegł nas
głos Leah.
— Poczekaj,
Kier! To tylko zabawa!
Ja
poszedłbym dalej, ale
Kier przytrzymał drzwi i
przepuścił
Leah, po czym sam również
wyszedł na zewnątrz.
Dostrzegłem, jak naszym
śladem idzie ktoś
jeszcze.
Był
to wysoki, muskularny chłopak,
wzrostem mogący równać
się z dobrym
koszykarzem. Miał
krótkie, obstrzyżone na
rekruta włosy i
wojownicze, niemal żołnierskie
rysy.
— Jedziecie
do domu? Moglibyście
mnie podrzucić? — bełkotał.
Ciekawe, ile musiał
wypić, by znaleźć
się w takim stanie. — Proszę, oddam wam
karnety do kina, proszę...
— Dobra,
niech ci będzie –
westchnąłem.
Wówczas
przypomniałem sobie, po
co tak naprawdę opuściłem
dom Boyce'ów. Hayley!
Przeszukałem
wzrokiem pomalowaną na
jasnoniebieską werandę
z kilkoma własnoręcznie
zrobionymi przez tatę
Kiera ławkami, a kiedy i
tu jej nie znalazłem,
stanąłem na palcach, by
dostrzec obszar położony
za ogrodzeniem.
— Dan,
tam! — Kier wskazał na
jakąś ciemnożółtą
plamę przy krawężniku.
To rzeczywiście była
Hayley.
Wszyscy
razem, nawet Leah, ruszyliśmy
w jej kierunku, wciąż
milcząc. No, może
tylko niedawno przybyły
chłopak bełkotał
coś pod nosem.
— Hayley!
Hayley
odwróciła się
w naszym kierunku. Z początku
jej poskręcane w spiralki
włosy nie pozwoliły
mi ujrzeć mokrych od łez
policzków.
— Chodź,
zawiozę cię
do domu — zaoferowałem,
wyciągnąwszy
ku niej dłoń.
Z wahaniem wstała, wciąż
trzymając mnie za rękę,
a potem pokiwała tylko
głową.
Nie
wiedziałem, że
skazuję ją
na najbardziej przerażającą
rzecz, jaka mogła nas
spotkać.
***
Kier
uparł się,
by to on prowadził, więc
zrezygnowałem i usiadłem
obok niego, na przednim fotelu (ku nieuciesze Leah). Byłem
przekonany, że chciała
go przekabacić na swoją
stronę, co ostatecznie
okazało się
kolejnym plusem siedzenie z przodu. Poza tym, że
każda przejażdżka
samochodem wprawiała mnie
w chorobę lokomocyjną,
właściwie
nie było więcej
zalet, ale co tam. Nie moja wina, że
urodziłem się
optymistą.
Czując
nadchodzące mdłości,
oparłem czoło
o szybę i wpatrywałem
się tępo
w mijane drzewa. Bonville to
całkiem duże
miasto, tyle że w samym
środku rósł mały lasek, który
okazywał się
najlepszym skrótem, kiedy komuś
zależało,
by dotrzeć na drugi
koniec jak najszybciej.
Powieki
ciążyły
mi coraz bardziej i bardziej, a przez senność
całkowicie zignorowałem
rozmowę bełkoczącego
chłopaka z Leah. Jak dla
mnie dorównywali sobie intelektem.
Już
chciałem pozwolić
Krainie Morfeusza na zabranie mnie na przejażdżkę,
gdy za szybą mignęła
mi jakaś postać
w ciemnej pelerynie. Otworzyłem
szeroko oczy, ale Kier jechał
za szybko, bym mógł
spojrzeć na nią
ponownie.
Przez
okno dostrzegłem tablicę
z nazwą „Ognisty Most”.
To taki nasz Bonville'ski dowcip. Z tego mostu spadło
najwięcej samochodów w
całym stanie, a wiadomo,
co się dzieje z autem po
upadku z dziesięciu
metrów. BUM!
Nagle
wszystko zwolniło tempo.
Kier zamknął oczy, a
głowa opadła
mu na kierownicę. Leah i
Hayley zaczęły krzyczeć,
po czym obie opadły
bezwładnie do przodu. To
samo spotkało chłopaka,
który mamrotał coś
o butelce piwa.
Poczułem,
jak ta sama bezwładność
ogarnia i mnie.
Ostatnie,
co poczułem to silne
uderzenie, a potem nieodzowne wrażenie
spadania.
Potem
była tylko ciemność.
Witajcie, kochani! Jak podobał się Wam rozdział? Nie mogę się doczekać waszych przemyśleń na jego temat ;)
Przepraszam, że jeszcze nadrobiłam zaległości na waszych blogach, ale obiecuję, że zaraz po dodaniu zabieram się za odszukiwanie zagubionych rozdziałów. Nawet nie wiecie, jak miło mi było, czytając te wszystkie komentarze pod prologiem. Po prostu unoszę się dzięki Wam nad ziemią!
Czekam na opinie na temat nowego szablony.
Rozdział dedykowany Monice!
Subskrybuj:
Posty (Atom)